Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oskara, wyśle polecenie do Bagamoyo, by misyonarze poczęli zwolna umawiać ludzi i nagromadzać, co potrzeba, do wyprawy. W tem oczekiwaniu czas schodził nam na zwiedzaniu miasta, na przechadzkach po Mnazimoi, na rozmowach wieczornych z podróżnikami, mieszkającymi w tym samym hotelu, wreszcie na odwiedzinach konsula, niektórych znajomych Niemców, msgra de Courmont i Braci Białych. Ojciec Le Roy wpadał też do nas często, do hotelu, na narady o kierunku wyprawy lub z wiadomościami z Bagamoyo. Między innemi przyniósł nam nowinę, że w okolicach Bagamoyo pojawił się lew, który nocami podchodzi pod misyę, jak również pod leżące o kilometr dalej miasto i porywa z chlewów kozy i osły. Opowiadał nam, że oficerowie niemieccy uczynili nawet na niego zasadzkę i przesiedzieli całą noc przy obórce, w której umyślnie zostawiono osła i niezamknięte drzwi. Nie widzieli nic, nie słyszeli nic, ale nazajutrz nie znaleźli i osła, a raczej znaleźli niedogryzione jego kości, o kilkaset metrów dalej od obórki. Ponieważ lwy na pobrzeżu są dosyć rzadkie, wypadkiem tym zajmował się cały Zanzibar. Później dowiedziałem się, że ów bagamoyski rozbójnik nie dał się wprawdzie zastrzelić, ale go jakimś