Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krew od betelu, ślinę. Młode kobiety, z głowami uczesanemi w szeregi cienkich warkoczyków, tłuką w stępach kassawę, czasem wabią do wnętrza chaty — na co nie zważaj, o młody, pełen nadziei, przechodniu! — śmieją się, rozwieszają chusty, niańczą dzieci, uganiają się za kurami itp.

Mężczyźni śpią pod ścianami, palą tytoń, żują betel, śpiewają lub bębnią. Bębnią przedewszystkiem! O każdej porze dnia i nocy w dzielnicach murzyńskich rozlega się to bębnienie, podobne do odgłosu, jaki powstaje przy uderzeniu kijem w wypróchniały pień drzewa. Jest to ulubiona ich muzyka. W dzień jednak mniej widzi się mężczyzn, zajęci są bowiem pracą w porcie i mieście. Murzyni Suahili są w ogóle dość pracowici. Ci, którzy posiadają swoje własne pirogi — owe oryginalne czółna z pławicami, które widziałem przy wjeździe — wyjeżdżają na ryby; inni noszą ciężary, wyładowywują okręty, przewożą podróżnych do miasta, dźwigają kły słoniowe i przeróżne towary lub posługują po domach. W klimacie, w którym biały człowiek nie może pracować, wszelka grubsza robota na nich musi się opierać. Mają oni przytem dużo i ducha przedsiębiorczego. Arabowie z Mascatu podbili ich wprawdzie z łatwością, ale następnie,