Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pola gwoździkowe uprawia Arab, plon zabiera Hindus. „Tout comme chez nous!“ Jest tylko ta różnica, że większa własność w Zanzibarze nie posiada, o ile wiem, organów poświęconych jej interesom.
„Świat wyszedł z normy“, jak powiada Hamtel: oto zauważyłem, że krajów, w którychby nieznaną była subhastacya — nie ma już prawie na świecie, chyba tam, gdzieś w głębi Afryki, gdzie „większa posiadłość“ należy jeszcze do nosorożców i giraf.
Ale Indyanin Banyana ma jednak swoje dobre strony. Oto pożycza on Arabowi naprzód póty, póki kapitał, wraz z procentami, nie wyrówna wartości pól gwoździkowych, potem z nich Araba wywłaszcza, a potem... (słuchajcie!!)... jeszcze daje mu kredyt, i to bardzo szeroki. Bierze go tylko na bok i ma do niego mniej więcej następującą mówkę:
„Cóż ja!? Ja jestem sobie zwyczajny ży... to jest: zwyczajny Banyańczyk, który nie lubi niebezpieczeństw, ale ty, o wnuku proroka, ty się w nich kochasz, jesteś bowiem waleczny, jak lew, szybki, jak antylopa, a wytrzymały, jak wielbląd. Oto są towary, oto proch, kule, karabiny i dzidy: weź-że ludzi, których ci również