Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przechodząc do salonu, widywaliśmy czasem przez uchylone drzwi białe giezła innych odalisek. Raz nawet ujrzałem twarzyczkę, raczej maseczkę, nawpół jeszcze dziecinną, mocno uróżowaną, z uczernionemi brwiami i z wielkiemi, smutnemi oczyma gazeli. Dla kogo był róż i te uczernione brwi? Chyba dla oceanu, na który te panie spoglądały przez okrągłe okienko statku.
Bywało, że bawiliśmy się, spuszczając na sznurku z pokładu pomarańcze i butelki z wodą sodową, naprzeciw okienka kabinki, zajmowanej przez harem. Okienko otwierało się wówczas, przez otwór wysuwały się białe lub czarne ramiona i chwytały kołyszący się przedmiot z pewną zwierzęcą skwapliwością. Kapitan był niestrudzony w tej zabawie; pewnego razu chciał spuścić w ten sposób doktora, który się mocno o to obraził.
Tymczasem na przodzie statku załoga czyniła przygotowania na uroczystość równika. Obchodzi się ją, jadąc tylko z półkuli północnej na południową, bo rozumie się samo przez się, że statek, który wraca, musiał już przejść poprzednio równik. Nie wiem zresztą, czy ową uroczystość obchodzą równie ściśle Francuzi lub Anglicy, ale Niemcy są, jak owa panna, która