Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczyna spoglądać raźniej. Dowiadujemy się od niego dwóch rzeczy: naprzód, że harem jedzie pierwszą klasą, a powtóre, że jedzie na kredyt.
— Co do opiekuna — mówi kapitan — wpakowałem tego chłystka do drugiej klasy!
Ha, tem lepiej!
— Ale co będzie — pyta któryś z nas — jeśli panu nie zapłacą i w Zanzibarze?
Stary marynarz przymyka jedno oko, na znak, że w każdym razie potrafi wyjść bez szwanku ze sprawy.
Tymczasem te panie zajmują dwie przeciwległe kabiny i zamykają się w nich szczelnie. Zapewne idą spać, co po niejakim czasie czynimy i my, jakkolwiek żóraw ciągle jeszcze terkocze, łańcuchy skrzypią, a statek drży.
Trudno zasnąć, lecz powoli człowiek zapada w półsen, pełen łodzi, Somalisów, Gallasów, Hindusów, fosforyzującej wody i białych, podobnych do pakietów, postaci niewieścich. Wszystko to tańcuje w głowie, wrzeszczy, skupia się, rozlatuje, mąci i zapada w tumany sennych mgieł. Nagle nastaje cisza, wskutek której rozbudzam się i myślę prawie przytomnie, że to