Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ku nam miarowym ruchem wioseł, a w niej zawoje majtków hindustani i białe hełmy urzędników angielskich, portowych i sanitarnych. Za tą łodzią szła gromada innych, większych i mniejszych, pędzonych przez murzynów. Niektóre z nich były tak drobne i wąskie, że chwilami znikały zupełnie we wgłębieniach fal, lecz w mgnieniu oka ukazywały się znów na górze, całe mokre i błyszczące. Zgraja czarnych otoczyła nas ze wszystkich stron; rozległy się wrzaski i zapraszania do łodzi. Widząc te nagie postacie, opasane tylko szmatą na biodrach, te czarne ramiona, te białka oczu i te wełniste włosy, pokryte skorupą wapna, po raz pierwszy miałem wrażenie, ze to już inny świat, prawdziwie egzotyczny. Pokazało się, że owe drobne łódki zajęte są przez wyrostków murzyńskich, których rzemiosłem jest wydobywać z głębiny pieniądze, rzucane im przez podróżnych z pokładu. W łódce bywa ich dwóch, trzech do czterech — i dotychczas nie rozumiem, jakim sposobem takie korytka mogą utrzymać się na morzu i nie przewracają się co chwila. Każda fala zalewa je wodą, a wówczas murzynkowie wykopują ją nogami. Ale oto z pokładu leci pierwszy pieniążek i natychmiast z kilku naraz łódek cała cze-