Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

są one dla nas tylko teoryą, tylko idealnem pojęciem — i dopiero, gdy staniemy przed niemi, gdy obejmiemy je oczyma i rękoma, stają się one dla nas czemś objektywnem i rzeczywistem. To samo można powiedzieć o zamorskich krajach. Pisałem już o tem w swoim czasie, że właśnie ta zmiana idei na rzeczywistość, to stwierdzenie książkowych teoryj, stanowi główny urok podróży i zwiedzania.
Brzegi ciągle były widne, ale jałowe, puste, pustynne. Barwa ich zmienia się, rysunek pozostaje wiecznie ten sam — i człowiek nie ma tego zadowolenia, jakiego doznaje na pełni morskiej, gdy mu myśl i oczy giną w bezbrzeżnem przestworzu i gdy go obejmuje naokół nieskończoność. Zagubia się wówczas własne ja — i jest w tem wielkie uspokojenie. Tu wzrok nuży się jednostajnością zarysów i jakoś ciasno nam wśród tych dwóch bliskich brzegów.
Widziałem tego dnia wspaniały zachód słońca. Ozłociło się morze, ziemia i powietrze, a cały widnokrąg zdawał się płonąć. Ta niezmierna, fantastyczna powódź blasków ma w sobie coś smutnego, może z tego powodu, że rozświeca pustkowie. W chwilę później zeszedłem, nie pamiętam po co, do salonu i miałem wrażenie, że