Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tek francuski, albo jechać innym. Wszystkie inne zaś, nie wyłączając angielskich, idą wolniej, są daleko gorsze i daleko mniej wygodne.
Pomyślałem sobie jednak: widocznie statki nie są to koleje, które trzymają się ściśle godziny, a nawet i minuty, oznaczonej w rozkładach; jedźmy tedy do Suezu i rozpatrzymy się na miejscu w terminach
Pobyt w Suezie uśmiechał mi się z różnych powodów. Naprzód jako nowość. Kto ma trochę natury żyda wiecznego tułacza, ten nigdzie długo miejsca nie zagrzeje. Powtóre, chodziło już nie o zagrzanie miejsca, lecz o rozgrzanie siebie, albowiem taż sama niebywała zima, która w tym roku zasypywała śniegiem pułki francuskie w Algierze, dała nam się porządnie we znaki i nad Nilem. Mówiąc poprostu, szczękaliśmy zębami w naszych hotelowych pokojach, w których od czasów Cheopsa nikt nigdy pieca nie widział. Szczególnie nocami było tak zimno, że w Wielkiem Muzeum poczerwieniały, jak mówiono, nosy mumiom wszystkich Ramzesów, Setów, Thutmesów i Pepich, co się podobno od czterech tysięcy lat nie zdarzyło. Ponieważ, na dobitkę, chorowałem mocno na gardło, liczyłem więc, że w Suezie klimat okaże się na mnie łaskawszym.