Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szary czas, szaro usposabia — i na twarzach znać trochę nudy. Jakieś kilkomiesięczne baby stanowi great attraction — i trzeba mu przyznać, że robi, co może, by zwrócić na siebie powszechną uwagę, wrzeszczy bowiem od rana do wieczora w niebogłosy, a po nocach spać nam nie daje. Młody doktór, podobny do lorda Byrona i równie piękny, zajmuje się bardzo troskliwie baby, a niemniej i jego matką, niepodobną wprawdzie do lorda Byrona, ale także bardzo przystojną.
Pogoda zmienna. Od czasu do czasu deszcze przetrzepuje przechadzających się po pokładzie, tak niespodzianie, jakby im chciał zrobić na złość a sobie na uciechę. Ogół podróżnych wolałby zapewne albo zupełną pogodę, albo jakąś uczciwą burzę. Byłaby przynajmniej rozrywka.
Jakoż trzeciego dnia zdaje się, iż stanie się zadość temu ostatniemu życzeniu. Od rana poczynamy się mocno huśtać. W południe chwiejba powiększa się, a z nią razem przychodzi nieodłączny zawrót głowy i apatya. Morze przybiera barwę ciemną i ciemnieje coraz bardziej, na tem zaś posępnem tle widać, jak okiem sięgnąć, białe runa fal, piętrzących się coraz wyżej. Statek poczyna pracować, wspina się, zanurza dziobem w odmęt, to znów siada w wydrą-