Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyków się pokręcę, on się za to nie gniewa. On mówi mi zawsze „bydlę!” ale jemu wolno, jako panu.
Poszliśmy dalej w milczeniu. Po niejakim czasie Hugon rzekł:
— Zaraz i obóz!
Obóz leżał w gęstwinie leśnej, wśród powywracanych przez burzę drzew. Przewodnik nasz okrzyknął się głosem sowy z placówką, która nas zatrzymała aż do czasu przybycia patrolu. Patrol wprowadził nas do środka.
Gdy weszliśmy do obozu, był zachód słońca. Pod powywracanemi korzeniami drzew i pod krzakami nie było ani jednego namiotu, ale wszędzie leżały kupy słomy, którą nazwozili wieśniacy. Na uboczu stało kilkanaście wozów, zaprzężonych w zbiedzone szkapy. Między wozami siedzieli chłopi podwodnicy, posilając się na noc serem i kawałkami chleba. Żołnierze po największej części leżeli na słomie, niektórzy pozagrzebywali się w nią tak, że im było widać tylko głowy. Wyglądali wszyscy jaknajgorzej: twarze wychudzone i brudne, zaszłe krwią oczy, podarte mundury,