Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obszedłem kawał lasu naokoło drzewa, pod którem założyliśmy nasz obóz. Głos rozlegał się ciągle naokoło, tak, że wreszcie przestał mnie straszyć, a zaczął nudzić.
— Niech cię licho porwie! — rzekłem sobie w duchu i wróciłem pod drzewo.
Pod drzewem zastałem tylko pana Vaucourt, który, w chwili gdym się zbliżał, był pewny, że to sam lucyper przychodzi po jego duszę.
— Gdzie jest Mirza? — spytałem.
— Poszedł na zwia... a... a... dy — odpowiedział, kłapiąc zębami, francuz.
Upłynął kwadrans, potem półgodziny. Selim nie wracał.
Teraz i ja począłem się bać naprawdę. Mogło przytrafić się największe z nieszczęść i niebezpieczeństw: oto Mirza, odszedłszy zadaleko, prawdopodobnie zbłąkał się w tym piekielnym lesie i nie mógł trafić pod drzewo.
Upłynęło trzy kwadranse, Selim nie wracał.
Mogłem wprawdzie strzelić lub zawołać i wskazać mu przez to drogę, ale mog-