Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie lubię tego, nie lubię niebezpieczeństw, wobec których nie wiem, czego się trzymać.
Mon Dieu! — jęknął pan Vaucourt, któremu włosy zjeżyły się na głowie.
— Ale oto widzę coś białego — szepnął znowu Selim, ukazując w ciemny kąt lasu.
Spojrzałem, Mirza mylił się, nie było nic ani białego, ani czarnego.
— Wezmę karabin i pójdę — rzekłem. — Przecież mnie dyabeł nie porwie.
Poszedłem. Ale i ja byłem zdania, że najgorsze z niebezpieczeństw jest to, wobec którego nie wiedzieć, czego się trzymać. Doprawdy, wobec tego głosu, który rozlegał się koło mnie i nademną, gotów byłem przypuścić, że to dusze poległych obsiadają drzewa, jak szpaki, i nawołują się lub skarżą.
I moje nerwy poczęły się teraz rozstrajać. Drgałem za każdą gałązką, złamaną pod moją stopą. Raz zdawało mi się, jakby jakiś głos szepnął mi w samo ucho: „hej, Polonais!” Ale były to złudzenia.