Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giem w pole. Latem co za pyszne poranki; w powietrzu pełno blasku, szczera pogoda! Świeżo i rzeźwo w całej atmosferze; z łąk podnoszą się opary, a rzechotanie żab milknie powoli; teraz na ptactwo kolej uderzyć hejnał dzienny. Budzi się ziemia, budzi i wioska; tu i owdzie skrzypnie żóraw u studni, tam woły zaryczą. Dusza się śmieje, Franku! A no, pastuch wygrywa już na ligawie, a no, dziewczyna, ranna jaskółeczka, splatając warkocz, zawodzi: „dana, oj dana! „Na kościołku ozwie się sygnaturka na jutrznię, to i ja mruczę pacierz, pokrzykując od czasu do czasu na woły. Potem już ruch, jak okiem zajrzysz; kręcą się ludzie, i zabiegają wedle roli. Krótko mówiąc: szczęśliwy jestem. W południe kładę się w cieniu pod lipami i albo czytam coś, albo słucham kapeli pszczół nad głową. Wieczorami czytam znów, lub rozmyślam com dziś robił, a co jutro robić należy. Samotność nie nudzi mnie. Prócz starej gospodyni i kilku parobków, nie znam nikogo w okolicy. Przez jakiś czas postanowiłem być milczącym przykładem; postanowiłem pierwej postawić Mżynek na