Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spójrz na moje ubranie. Idę sobie tu do was, raptem spostrzegam na ulicy brata mojego stryjecznego, który jest wzorem gospodarzy i który raz na pięć lat bywa w Warszawie. Imaginez-vous, rozszerza nogi, rozkłada ręce, otwiera paszczę i czeka na mnie w ten sposób. Wpadam w tę otchłań; czuję, jak zaczynają mi trzeszczyć żebra, jak gniecie mi się kołnierzyk, jak rozwiązuje mi się krawat. Zjada mnie, otacza, pożera, wchłania; na policzkach literalnie czuję suche bańki, i to ma znaczyć: Jak się masz?
Książę Antoś i Maszko zanosili się od śmiechu.
— Gniewałeś się?
— Gniewałem się, alem tego po sobie nie pokazał — rzekł z powagą Rossowski.
— Co ona przez to mogła rozumieć? — mówił do siebie Złotopolski, który, zajęty swemi myślami, nie słyszał opowiadania Misia.
— Co ona przez to mogła rozumieć? Przecie u licha nie popełniłem nigdy nic nieuczciwego.