Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kie jak pela, loki musnęły mu skroń raz i drugi. Za chwilę twarz jego owionęło jej ciepłe tchnienie. Dziwny jakiś dreszcz rozkoszy wstrząsnął nim od stóp do głowy. Równocześnie wśród fałd burnusa zbliżała się ku niemu biała, jak kwiat, ręka. Dotknięcie loków powtórzyło się znowu, a wkrótce uczuł cały ich potok na ramieniu. W ciszy nocnej mógł już usłyszeć bicie pulsów w skroniach Fani. Nagle głowa jej z całem zaufaniem snu lub miłości spoczęła na jego ramieniu.
Wtedy odszukały się ich dłonie i tak już trwali w wielkiej ciszy, a w większem jeszcze szczęściu.
Ale, o czytelniku! powiem coś na ucho, Fania nie złamała konwenansu, bo... konwenans tam się kończy, gdzie się zaczyna szara godzina.