Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzyły jasno. Spokój, a nawet chłód jakiś wiał od jego postaci; znać było, że chwili obecnej nie brał lekko; w rysach jego malowała się niezłomna wola, a nawet pewna zaciętość.
Po kwadransie oczekiwania przybyli Strączek ze Skomornickim i doktorem.
Wszyscy skłonili się sobie wedle zwyczaju, poczem przeciwnicy spojrzeli sobie w oczy.
Był to niejako pojedynek przed pojedynkiem. Strączek spuścił wzrok ku ziemi.
Zapewne wziął to za zły znak. Nie tchórzył, ale widocznie nie miał spokoju Wilka. W ruchach jego była pewna gorączkowość, a na ustach uśmiech, ale też tylko na ustach, Bóg wie, co się tam działo w duszy, to tylko pewno, że nienawidził przeciwnika ze wszystkich sił.
Palił cygaro. Zdawało się, że był dobrze po kilku butelkach. Odmierzono metę — przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie. Tu, jak wiadomo ci czytelniku, następuje mówka. Treścią jej miłość bliźniego, kończy się zaś wezwaniem przeciwników do wzajemnego uściskania się.