Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/705

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 701 —

Podniósł oczy — i został olśniony. Niebo mu się otworzyło.... Tem niebem były jej oczy promieniejące, jak gwiazdy, twarz uśmiechnięta, jak słońce; blask rozradowania i szczęścia, który bił od mej wielki i przeczysty.
— Ona mnie kocha — przemknęło Szczepanowi przez mózg.... I uczuł, że szaleje.
— Panie Szczepanie.... — zabrzmiała jeszcze raz melodya jej głosu.
Podali sobie obie dłonie i patrzyli na siebie tak, jak gdyby nie było w obec nich nic i nikogo, ani porfirowych kolumn westibula, ani ludzi obcych, ani burzy szalejącej na zewnętrz, ani błyskawic, które ognistymi zygzakami haftowały dziwne desenie na tle niebios, ani gromów, co coraz to odzywały się stłumione zdaleka.
Świat zewnętrzny dla nich nie istniał; ani oni dla świata.
Niewiele też kto na nich zważał... Wszystkich uwagę zaprzątała burza. Tylko „Sarenka” i Gryziński przyglądali im się trochę z ubocza, uśmiechnięci i rozrzewnieni, jedyni tu zapewne rozumiejący tę scenę....
Nie! — ktoś więcej ją jeszcze rozumiał...
Była to owa kobieta w czarnem, siedząca na uboczu. Scenę, dopiero co opisaną, śledziła z wielką uwagą, pochylona naprzód, jak gdyby w każdej chwili gotowa się rzucić przed siebie. Dreszcze wstrząsały całem jej ciałem.