Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/702

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 698 —

Podmuchy wiatru stawały się coraz dziksze i gwałtowniejsze. Horyzont zakryła jak gdyby czarna opona.... Od ziemi podrywały się fale pyłu i wirowały w powietrzu w jakimś tańcu fantastycznym.... Zdaleka pomrukiwał grzmot.
Na twarzach wszystkich obecnych widać było nerwowy niepokój.
Służba hotelowa szybko uprzątała krzesła i ściągała płótna na werendzie zewnętrznej, zabezpieczała wreszcie wielkie szyby okien. I w jej oczach widniała trwoga.... Nie darmo Stan ten nazywają niektórzy „gniazdem huraganów“.
Szczepan z Gryzińskim i Robbinsem zatrzymali się niedaleko głównego wejścia do przedsionka, przy porfirowej kolumnie. Homicz miał teraz nowy powód do niepokoju.
— Boże mój! Jakże one w taką burzę przyjadą? — rzekł po polsku do Gryzińskiego — Wiesz dobrze z opisów, jak straszne następstwa miewają huragany na Wschodzie....
— Niezawsze — odmruknął Gryziński, sam zły i zdenerwowany.
— Niechby zresztą wszystko, co najgorszego stało się mnie — ciągnął dalej Homicz — rzecz mniejsza.... ale jej.... pannie Ślaskiej, gdyby jeden włosek spadł z głowy, nie darowałbym sobie tego całe życie.... nigdy!
Gryziński zaśmiał się na tę, nieco przesadną troskliwość.