Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

HILDA. Bo wiedz pan, że mam z sobą wszystko, co posiadam.
SOLNESS (śmiejąc się). Więc ani kufra, ani pieniędzy?
HILDA. Ani kufra, ani pieniędzy, ale ja drwię sobie z tego — teraz może mi to być obojętném.
SOLNESS. Widzi pani. To właśnie mi się w tobie podoba.
HILDA. Tylko to?
SOLNESS. Jedno przy drugiém (siada na fotelu). Czy ojciec pani żyje?
HILDA. Żyje.
SOLNESS. Zamierza pani może tutaj czegoś się uczyć?
HILDA. Nie, ta myśl mi przez głowę nie przeszła.
SOLNESS. Ale mam nadzieję, że pani tu czas jakiś zabawi?
HILDA. To zależéć będzie od okoliczności. (Przez chwilę patrzy na niego bujając się, tłumiąc uśmiech nawpół poważnie, potém zdejmuje kapelusz i kładzie go przy sobie na stole). Mistrzu budowniczy!
SOLNESS. Co?
HILDA. Jaką pan ma złą pamięć!
SOLNESS. Złą pamięć? O tém nie wiem.
HILDA. Więc pan wcale nie chce ze mną mówić o tém, co się tam zdarzyło?
SOLNESS (zdziwiony). W Lysangarze? (obojętnie). O tém, zdaje mi się, niéma nic do powiedzenia.
HILDA (patrząc na niego z wymówką). Jak pan to możesz mówić?
SOLNESS. A zatém, niech mi pani o tém przypomni.
HILDA. Gdy wieża była ukończona, był to dzień świąteczny dla miasta.
SOLNESS. Dnia tego nie zapomnę nigdy.
HILDA (z uśmiechem). Nie zapomni pan. To ładnie z pańskiéj strony.
SOLNESS. Ładnie?
HILDA. Przed kościołem grała muzyka, było tam mnóstwo ludzi, my uczennice szkół, byłyśmy biało ubrane i każda miała chorągiewkę.
SOLNESS. Tak, chorągiewkę, pamiętam to dobrze.
HILDA. Wówczas wszedłeś pan na rusztowanie, jak najwyżéj, miałeś pan wieniec w ręku i powiesiłeś go na samym szczycie wieży.
SOLNESS (krótko przerywając). Byłem wówczas tak przyzwyczajony. Taki jest dawny zwyczaj.
HILDA. Było to tak przejmujące, gdy się z dołu patrzyło. Pomyśleć, gdyby pan spadł wówczas — sam mistrz, budowniczy.
SOLNESS (tak samo, odwracając rozmowę). Mogło to łatwo nastąpić, bo jedna szatańska dziewczyna z pomiędzy tych biało ubranych, zachowywała się jak szalona i krzyczała w górę...