Strona:Helena Staś - Po nad tułaczych łez morzem.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szawskich gazetach, ale wytrzymaliśmy to; — teraz to prędzej, bo i córka dorosła, niechby ten honor i na nią spadł. — Pan też podobno pisuje do gazet...
— Bardzo mało łaskawa pani, przyjechałem tu więcej dla własnych spostrzeżeń...
Chciał jeszcze coś dodać, by wstrzymać potoczystą wymowę pani Morawskiej, ale słowa zginęły mu na ustach gdyż w tej chwili w środku ciężkich firanek, kazała się Stella w swej niebieskiej sukni piękna jak obłoczek wiosennego nieba.
Myśląc, że zadowoli matkę złożył znowu bardzo głęboki ukłon.
Żenoński nie mógł się długo zachwycać Stellą, gdyż drugiemi drzwiami wchodził ojciec, a po przywitaniu i kilku banalnych słowach, przeszli wszyscy do jadalni, na podwieczorek.
Rozmowa toczyła się około działalności narodowej Polaków w Ameryce, w której pan Morawski gorący zwolennik Zw. Nar. Pol. starał się wykazać ogromnej wagi zasługi, jakie Organizacya ta ,położyła na polu — pośmiertnych ubezpieczeń.
— To działalność Zw. Nar. Pol. polega głównie na śmierci — zauważył Żenoński.
— Tak panie! — potwierdził uroczyście rozpłomieniony Morawski. Skupiając się w śmierci — odradzamy się duchem. — Śmierć niesie u nas narodowego żywota odrodzenie. — Słusznie też nazywamy się Polską w zmniejszeniu. — Zobaczycie, że my ją tu — te Polskę nam drogą — odbudujemy.
— Czy na fundamencie pośmiertnych ubezpieczeń? — rzucił ciekawie Żenoński.
— Na wszystkiem panie, na wszystkiem! Bo we wszystkiem tu na obczyźnie główne miejsce zajmuje patryotyzm — nawet w śmierci — prawił zapalony Związkowiec.
Stella przez cały czas podwieczorku zachowała się podług instrukcyi matki, sztywna, mało mówiąca, z wzrokiem na obrusie.
Po poważnej rozmowie na temat polskiego patryotyzmu w Ameryce, starokrajski literat opuścił gościnny dom, nie zdecydowany w swej opinii co do rozwoju narodowego Polaków na ziemi Waszyngtona.
Gdy wieczorem tego dnia pisał sprawozdanie do jednej z warszawskich gazet, toczył z sobą sprzeczkę. Stella bowiem mimo wszystkich uchybień forme towarzyskiej, dawała przecież silny objaw narodowych uczuć. Nie rozczulała się wprawdzie nad pamiątkami narodowemi, które dla jej rodziców stanowiły treść życia, ale bądź co bądź odtwarzała je sobie w duszy. Nie mógł jednak starokrajski literat zrozumieć śnionego przez dziewczynę obrazu, nie mógł uchwycić myśl wyrosłej w obcej kulturze; zdecydowawszy przeto, że taka Stella to rzadki na obczyźnie wyjątek i, że nie jednostki ale ogół stanowi publiczną opinię, utwierdzony — tem co poprzednio spotykał — przekonaniami obojętności narodowych uczuć młodego pokolenia — w sprawozdaniu swem pisał:
— „Uczucie patryotyczne w wychowanem tu pokoleniu zupełnie zanika. Obchody i wszelkie narodowe manifestacye jakie wychodźcy tu urządzają, przechodzi bez echa w młodem pokoleniu. — Rażący też jest zanik piękna. Z złotych ram dostatku wyziera wszędzie martwota.“
Gdy w kilka tygodni później sprawozdanie to, czytano w domu państwa Morawskich, Stella odezwała się pierwsza:
— Widzi mama, nie pomógł starokrajski podwieczorek, ani niebieska suknia.
— Boś nasz cały patryotyczny występ zepsuła pończochami i obnażonemi rękami.
— Niech mama nie desperuje, poprawię się; w przyszłości będę nosić pończochy i staniczki gorsetowe w białe i czerwone paski, zacznę uprawiać patryotyzm od rąk i nóg.
Żartowała Stella chcąc mamę wprowadzić w lepszy humor, ale sama czuła także ból w duszy.
Gdy wieczorem znalazła się sama w swoim pokoiku, pobiegła myślą daleko do kwiatów wyrosłych na krwawej bryle co to pięknem i wonią tak ją nęciły. Niestety, te kwiaty odwracały od niej swe korony, — widziała jak schylały swe główki, dając piękno jedynie krwawej bryle swej ziemi.
I zdjęła nią wielka boleść i wielkie pragnienie.
— Gdzież pokarm naszego ducha westchnęła, — tamci się odwracają — Amerykanie z nas szydzą.
I z bezmienną tęsknotą wycągnęła. w stronę Polski ramiona i z wielką żałością wołała:
— O kwiaty! wy duchy naszych ojców ziemi — podajcie mi dłonie! — Ponad morzem tułaczych łez, ponad szumem fal, ponad wezbranemi żądzą złota bałwanmi — utworzymy cudów most, który złączy dwa światy, a po którym pójdą wielkiego światła duchy.
— O kwiaty polskiej ziemi — usłyszycie wy mnie!
Patrzyła smutna w daleką mroczną przestrzeń i ktoby w tej chwili spojrzał był w bólem ściągniętą twarzyczkę, nie przypuszczałby w niej trzpiotowatej skoczki.
Cicho było dokoła. Skarga jej przeszła bez echa. Żaden głos choćby wewnętrznych przeczuć nie odezwał się odpowiedzią na wezwanie dziewczyny.
Zapatrzone w siebie i swej matki łono, nie słyszały polskiej ziemi kwiaty — płynącego ku nim błagania. Może szum obcego morza je zagłuszył.

Helena Staś.