Strona:Helena Staś - Po nad tułaczych łez morzem.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zuchwale, i trochę drwiąco, trochę z ździwieniem — zapytała:
— To pan jest ten sławny literat?
— Jestem literat, a czy sławny, nie mnie sądzić.
— Proszę pana dalej, to mówiąc, uchyliła ciężkiej portyery dzielącej bawialny pokój od wchodowego, a podtrzymując ją w ręku wsunęła się pierwsza.
— Rodzice nadejdą za chwilę — proszę pana siadać.
Domyślając się teraz, że córkę państwa Morawskich ma przed sobą, sławny literat złożył sztywny, ukłon.
Stella, stosując do obietnicy danej mamie, ukłoniła się równocześnie także głęboko, co spowodowało zetknięcie się głów.
Dziewczyna obserwująca każdy ruch literata — zapytała ciekawie:
— Proszę pana, takie powitanie — czy to po starokrajsku?
Żenoński gładząc zwichrzoną czuprynę niefortunnem przywitaniem, odparł spokojnie:
— Ja sądziłem, że to po amerykańsku.
— O — panie my na coś podobnego za sztywni.
— A my za uważni.
— Proszę niech pan siada i bawi mnie rozmową, bo tak podobno każe zwyczaj w Polsce.
Zapominając zupenie, że jest tylko w pończoszkach i cieniutkiej koronkowej narzutce na gorsecie — zajęła także miejsce.
— A jakim jest zwyczaj w Ameryce? — rzucił literat — śledząc badawczo dziewczynę.
— O — panie! gdyby mi było wolno użyć amerykańskiej swobody — ja bym pana bawiła rozmową.
— Poddaję się zatem amerykańskim zwyczajom.
— Ale kiedy ja przyrzekłam mieć usta zamknięte, oczy spuszczone, ruchy zmrożone.
— Zwalniam panią z przyrzeczenia proszę być Amerykanką.
— Hi — hi —, pan mi się zaczyna podobać.
— Doskonale, to naprawdę po amerykańsku.
Dziewczynę szczerość ta uraziła, zrobiła przeto nagły zwrot i odparła:
— Nie! Pan mi się wcale nie podoba — pan jest zuchwały.
— Niech będzie i tak! W zamian za to, powiem pani, że wy Amerykanki — jesteście bezduszne.
— A wy starokrajscy, szczególnie literaci, zbyt pochopni do wydania sądu zanim zbadacie grunt — odcięła żywo.
— A czy pani nie znając nas, nie starałaś się także wyrobić sobie o nas zdania?
— Nawet bardzo często.
— Czy mógłbym słyszeć to zdanie?
— Czasem, wyobrażam sobie Polskę, jako jedną zastygniętą bryłę krwi, na której rosną cudnej barwy i woni kwiaty... I czasem widzę jak te kwiaty jakimś wypadkiem zbliżają się do nas... ale skoro się nas dotkną, zamykają w sbie swą piękność i won i mówiąc: nie dla was piękność nasza, wracają do swej krainy... A wówczas taka żałość we mnie zbiera, że poszłabym na tę krwistą bryłę i gorącem uczucia rozpuściłabym zastygłe jej kry i zebrałabym wszystkich kwiatów siew i rozsypałabym niezmierną moc na cały świat i wołałabym wielkiej siły głosem: — Patrzcie narody! oto polska krew! — Oto jej żywota kwiaty! — Panie ja kocham tę moich ojców Polskę choć Jej nigdy nie widziałam, ale wy przybywający tu do nas, obniżacie naszą miłość — nasz zachwyt ku Niej, bo ani nas kochać chcecie, ani posłuch nam dajecie.
Porwany silnym biegiem słów dziewczęcia, podniósł się literat i może byłby jej powiedział, że znalazła posłuch u niego, gdy rozlegający się znów dzwonek — wezwał ją do drzwi
— Mamusiu! — oznajmiła wchodzącej mamie, ten pan tu już jest! i za nim mama odpowiedziała wychyliła portyery.
— Jezus, Marya! i ty w takim stroju przyjmujesz pana Żenońskiego, — ładne będzie miał o nas wyobrażenie!....
— Mamo, chciałam bawić tego papana, bo zdawało mi się tak każe zwyczaj w Polsce.
— Pani dobrodziejko — odezwał się powstając na widok wchodzącej mamy — Żenoński, my nie patrzymy na zewnętrzne ale wewnętrzne przymioty. — Pozwól pani przedstawić się sobie: — Jestem Żenoński...
— Aha! Teraz się rozpocznie ceremonia polskich obrządków w stylu starokrajskim — wtrąciła Stella — zmykam — „so long“!...
Rzuciła w powietrze całusa i zniknęła za firankami swego pokoju.
— Widzi pan jakie to są dzieci w Ameryce — westchnęła rozpaczliwie pani Morawska, co my panie pracujemy nad niemi żeby się nie wynarodowiły, ale trudno im co w głowę wbić. Zwyczajów naszych nie chcą szanować i powiedz pan sam jak im tu przekazać naszą polskość... powiadają, że w duchu ją mają, a z nas się śmieją, że ją bałwochwalczo czcimy jak poganie. — Ciężki los nas wygnańców.
Westchnęła głęboko i ciągnęła dalej: — Pan też będzie miał o nas ładne wyobrażenie, ta dziewczyna to ciężkie utrapienie nasze. A co to pieniędzy kosztowało jej wykształcenie .... Uczyła się i na fortepianie... i do wyższej szkoły chodziła... i kurs handlowy wzięła... Jedno dziecko tylko mamy, fortunka się zwiększa... Mąż jest szanowany... ma liczne stosunki, pan wie, on wpływowy w Zw. Nar. Pol. Każdy z lepszej sfery przybysz ze Starego Kraju o nas najpierw zahacza, chcieli już nawet pisać o naszym patryotyźmie w war-