Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panna Emilja chodziła wzburzona po pokoju, przykładając do oczu chusteczkę.
— Mój Boże, mój Boże! taki zawód, i to w ostatniej chwili!
Pan Lacki rozłożył ręce bezradnie.
— No, trudno, stało się! ale teraz nie czas na lamenty, trzeba jechać do kościoła. Ktoby się to spodziewał, że tak będzie.
— Papo, może ja jeszcze zerwę z nim. Jeszcze czas.
Pani Lacka, siedząca apatycznie na fotelu, podniosła głowę.
— Może Emilka ma słuszność, może zerwać?
Ale ojciec zaprzeczył.
— Dajcie spokój! — zawołał gniewnie — zerwać, zerwać, łatwo to mówić, a potem co? Znowu oglądać się na wszystkie strony za zięciem i trafić na byle kogo? Co wam w głowie?
Panna Emilja zapłakała.
— Mój Boże! mam dwóch braci, prosiłam, aby tam do niego pojechali, zobaczyli jak tam jest, jakie te Skiby i czy one są, bo może ich niema. Tak jak i te majątki na Wołyniu, także niewiadomo; pytałam raz Okmińską, czy on naprawdę taki bogaty, odpowiedziała, że bardzo, ale tak dziwnie na mnie spojrzała, że więcej nie pytałam. Żeby który z was pojechał, a obejrzał wszystko, nie byłoby tego.
— Moja Emilko! — odezwał się starszy brat — ja mam dużo zajęcia, wiesz o tem, nie mogłem jechać, zresztą nie było czasu, tak to szybko poszło, poznanie, zaręczyny; sama nagliłaś. Wszyscy mówią — miljoner!
— To mógł jechać Wicio.
Student gwizdnął przeciągłe.
— Nie jestem kontrolerem Różańskiego ani jego kieszeni, zresztą nie zapraszał mnie wcale. Julek miał do niego jakiś osobisty interes, mógł jechać.
— Jaki interes? — zapytał ojciec starszego syna.
— Chciałem u niego pożyczyć parę tysięcy na wyścigi, wie przecie papa, że chcę puszczać konie.
Student rozśmiał się.
— Pfiu, jeśli te tysiące jego, czy tam miljony taka sama bajka jak i ekwipaże, to ci winszuję powodzenia.
Zapanowało głuche milczenie, pierwszy odezwał się znowu Julek.