Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A gdy zadała sobie bolesne pytanie: dlaczego nie wolno, wówczas zdawało jej się, że ktoś serce rozdziera na kawały. Bo jednak dlaczego, dlaczego?... Nikt jej tak nigdy nie porwał jak Dovencourt, nikt nigdy nie odpowiadał tak jej wymaganiom estetycznym, jak on. Przystojny, świetny pod każdym względem, wybitny umysłem i wykształceniem, zajmujący wysokie stanowisko dyplomaty i taki jakiś inny niż wszyscy, taki odrębny. Zimny, sztywny anglik, „lodowiec”, — jak go nazywano. On dla niej za wielki pan, otacza go inny świat, inna sfera. Nazywali go nieprzystępnym, niesympatycznym, pesymistą, sarkastą; jej się to właśnie w nim podobało. Zanim go poznała, już ją ta niezachęcająca o nim opinja zaciekawiła. Względem niej stał się bardzo szybko zupełnie innym, niż ogólnie względem kobiet. Spostrzegła to rychło i była dumną, szczęśliwą. Potem przyszły momenty, w których ją upajał, rozmarzał, aż wreszcie wyznał jej swe uczucia. I ona, ona je odrzuciła... choć się w niej wszystko rwało do niego z nieprzepartem... pragnieniem....Ale ona bała się istoty jego uczuć, lękała się, że to chwilowy szał, kaprys, który minie prędko, bo nie mogła uwierzyć w miłość jego dla niej. Nie była piękną, czemże go porwała? czyż to możliwe, by on ją kochał prawdziwie i chciał mieć za żonę, on, Dovencourt-Howe, ją — Elżę Gorską?...
Więc w obawie następstw, rozczarowań przyszłych, zrażona do małżeństwa w pożyciu z Gorskim, postanowiła przerwać to błędne koło czaru i obawy, niebywałego uroku i trwogi zarazem. Odmówiła Arturowi ostatecznie; podziwiając własną siłę, uciekła z Riviery, nie chciała korespondencji, nie wzięła z sobą nawet fotografji. Chciała wszystko zniszczyć, zadławić, pogrzebać. Bała się złudy i zawodu, bała się tego czaru, gdyż był zbyt silny. I teraz pisać więcej nie będzie, on zrozumie, zamilknie, skończy się piękny kilkomiesięczny sen, bo tak być powinno. Pozostanie w kraju i dla kraju, bo tu jest jej obowiązek. Nie Anglja i obcy świat, ale jej własna ojczyzna. Lecz cóż tu będzie robiła? — Praca społeczna?... jaka, na jakim gruncie?... Wszak rodzinny majątek, Taraszcza, nie do niej należy; majątek Gorskiego zabrała jego rodzina, ma tylko posag swój, cóż z nim zrobi?... jakże swe życie spożytkuje dla kraju, w czem stać się może pożyteczną?... Elża łamała ręce nad głową w chwilach takiej rozterki. Ogarniało ją straszne zwątpienie w siebie, a pragnienie jakiegoś czynu dręczyło ją okrutnie.
— Za długo już trwam pod tym znakiem zapytania, trzeba coś postanowić, coś działać! — I oto z głębi duszy, gdzieś z pod serca wydobywała się tęsknota, tragiczna prawie, oczy zachodziły lzami, a z ust gorących wybiegał krzyk:
— Ach pisać!... pisać!... pisać! Czuła, że to pragnienie jest silniejsze ponad wszystkie inne, że ono napełnia ją całą, jak musujące wino puchar, że ono rozsa-