Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

Tomasz Burba oprowadzał Elżę po Warowni. Zwiedziła dom pełen odwiecznych zabytków, pamiątek, starych mahoni, bronzów, w którym rzeczywiście, jak słusznie zauważył Uniewicz, czaił się archaizm. Dwór ogromny, poczerniały ze starości, pokryty był dachem podwójnym, przypominającym jakiś kołpak rycerski, ciężki i zwalisty. Z dachu, po bokach, wyrastały wyższe facjatki i pięterka. Niżej zaś od stropu wybiegały ze wszystkich czterech stron małe występy, rodzaj balkonów pod daszkiem, „strzelnicami” zwane. Tomasz tłumaczył, że stąd często strzelają do wilków, gdy zwierzęta podchodzą pod sam dom, rozżarte z głodu podczas wielkich śniegów, zwabione do umyślnie rzuconego w pobliżu barana.
— Chciałabym kiedyś wziąć udział w takim polowaniu! — zawołała Elża, — to musi być ciekawe. Proszę cię, Tomku, nie zapomnij o mnie, gdy się zdarzy okazja.
Burba wesoło błysnął oczami.
— Ach, jeśli zechcesz, możesz tu polować na dziki, na łosie; wszelkiej zwierzyny mamy mnóstwo.
— Czy i Kajtuś rodem z tutejszych borów? — spytała, gładząc kudły niedźwiedzia.
— Z tych samych rejonów, ale mateczniki są w dalszych kniejach. Kajtusia sam złapałem, zabiwszy mu bezczelnie matkę; drugiego malca, jego brata, zagryzły ogary. Było to przed trzema laty. Jak on jednak przywiązał się do ciebie, Elżo...
— O, my jesteśmy w wielkiej przyjaźni z sobą.
— A jednak Kajtuś bywa wybredny, nie wszystkich lubi.
Zaciekawiły Elżę wysokie wały i fosa głęboka, resztki starożytnej warowni, miejscami już przerywane usypaną drogą lub mostem. Drogi pomiędzy wałami biegły jak w niskim, rozwartym tunelu. Na skraju jednej strony obwałowanego placu stał dwór, na drugim zaś brzegu czerniały ruiny zamczyska, nawpół już zmurszałe, rozsypujące się, lecz starannie strzeżone przez Burbów, jako wiekowa pamiątka rodzinna, przytem chluba rodu. Mury, fosa i wały — wszystko zasypane teraz było śniegiem, co bardziej jeszcze nadawało okolicy wyrazu niezwykłej tajemniczości. Wiązy potężne swym ogromem stróżowały starym ruinom i nowszym ścianom dworu, tworząc pomiędzy temi siedliskami niejako żywy i przyjacielski łącznik.
— Przepyszne są te wiązy nasze w lecie, — rzekł Tomek, — pokochasz je, Elżo, tak, jak my je kochamy.
— Hej, gdzie ja będę w lecie!..
— Jakto?.. Chcesz uciekać z Warowni?..
— Zabawnie mówisz to, Tomku. Nie ucieknę, lecz zupełnie naturalnie wyjadę w kwietniu do... Taraszczy.
— Nigdy w świecie na to nie pozwolę! nie pozwolimy! — poprawił się. — Zresztą Warownia najpiękniejsza w lecie, miałoż by wtedy ciebie tu nie być?