Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wolnym krokiem ksiądz Józef poszedł w stronę kościoła.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Uroczystość rozpoczęta. Dzwony rozkolebane hucznie, tłumy oblegają kościół, są wzruszone następującą chwilą, ciekawe. Za cmentarzem mnóstwo powozów, całe obywatelstwo zjechało, cała niemal okolica.
— Jak na igrzyska — myśli ksiądz Józef i drętwieje z przerażenia: zobaczył powóz i konie Zuzy. — Przyjechała. Musiałem ją zauważyć, to konieczność, moje fatum.
Wywołali go. Już czas!
Spojrzał na kościół przez okno swego pokoju, zatamował mu się oddech, serce biło gwałtownie. Uczuł szum w głowie, niepojęta trwoga porwała go za włosy. Doznałby ulgi by