Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go w mgłach, w rozpromieniony hejnał jasności.
Ksiądz Józef bezwiednie upadł na kolana. Z ust jego wybiegł okrzyk:
— Boże, Boże tyś wielki!
Podziw drżał w tym krzyku i rozpacz i żal. Ale wnet się zerwał, jak wysmagany niewidzialną, złą siłą.
— Ha, ha, ha! Ja Cię wzywałem, ja! Ach ironjo, wszystkie swe zgrzyty spuść na mnie!
Monologował głośno do siebie.
— Będę Cię Boże wzywał za kilka godzin, z uroczystą powagą, w aparatach ceremonjalnych, z kawałkiem opłatka w palcach, z winem i wodą w ampułkach. Tak, będę Cię wzywał i... podobno Twoje słowa powtarzał w nieskończonej rutynie mszalnej. Och jakaż to będzie blaga, jaki fałsz, jaka