Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy następuje w sośnince drugi sezon zabaw dorocznych, jesienny karnawał, wówczas bywa bardzo gwarno. Niema już wprawdzie słowika, ani kukułki, oni bowiem dają się słyszeć tylko w sezonie majowym, ale jest nucąca ładnie synogarlica, no i przedewszystkiem liczne towarzystwo miejscowe — grzybów. Pszczoły i motyle roznoszą zaproszenia — a gdy słońce wpadnie przez koronkowe firanki sosenek i ozłoci wilgotne mchy, wnet sala zaczyna się napełniać.
Więc najpierw na zieloną posadzkę wbiegają podlotki, zwykle najciekawsze — gąski. Mają na sobie blado-kremowe, a czasem mocno żółte sukienki, zdobne we fryzowane falbanki; są całe spowite jakby w kreplisach. Motylkom podobają się najwięcej te niewiniątka, pokryte puszkiem młodości.
Gąski są pod opieką swych m am lub ciotek, w pomarańczowych strojach i także w kreplisach — taki już mają gust.
Nieco dalej wysuwają się dyskretnie w seledynowych jedwabiach — zielonki. Zawsze nagarną na siebie trochę igieł sosnowych — aby z pod nich, jak z poza wachlarza efektowniej wyglądać i zaciekawiać młodzież.
Rywalizują z niemi z powodzeniem młode mężatki, w ponsowych kostjumach — z rodziny syrojadek. Atłasowe suknie, podbite białą gazą, ślicznie odbijają na ciemnych dywanach posadzek.Każda syrojadka, to zawołana flirciarka i zazdrośnica, — sinieje z gniewu, jeżeli inna ma większe powodzenie.
W pewnem oddaleniu rozsiadają się poważne matrony, niskie, dość szerokie pieczarki, w sukniach z białego aksamitu podbitych futrem, sobolami, lub bobrami. Te panie lubią ciężkie toalety. Babki już są inne; smuklejsze, strojne w suknie koloru