Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niewielki zagajnik — ale wysoki i suty. Bujne drzewiny rosną w górę rzeźkim pędem, aby do słońca, do obłoków, do przestrzeni powietrznej. Nisko pnie sośninek otacza dywan mchów i przepiękne lila kobierce wrzosów Jaka ich moc! Ściągają pszczoły z całej okolicy. A m otyli — rój! Cały dzień brzmi orkiestra, nawet igły na sosnach huczą do wtóru, a bębenkiem jest krępy trzmiel bronzowy z żółtą szarfą, — oznaka, że należy do orkiestry.
Pająki spieszą tu również i zasłuchane rozpinają sieci od sosny do sosny. W objęcia swe biorą gałązki wrzosów, oplatają zielone mchy, — nikomu nie dają spokoju.
Zagajnik oddany sobie i naturze rośnie w dobrobycie i szczęściu. Nikt go nie narusza, nikt nie gniecie bujnych mchów, nie łamie wrzosów. Z szerokiego świata bawią tu jedynie skrzydlaci turyści, smakujący w dziewiczem pięknie lasu, ale ci nie robią szkody. Owszem, nawet oczyszczają las z darmozjadów, niszcząc hultajów — no a przytem urządzają koncerty popularne, czasem symfoniczne za marny grosz, zwyczajem trubadurów. Macierzanka okadzi ich wonnościami, miejscowa orkiestra zagra smętną kołysankę, czasem konik polny zabrzdąka coś z motywów swojskich — i cała zapłata.
W Maju zjeżdża tu, witany ostentacyjnie, znakomity piewca, genjalny sopran — słowik. Ten daje