Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobieta wskazała trójkę skulonych dzieci na piecu. Naczelnik pchnął ją w piersi i krzyknął w pasji:
— Hej policja!
Wpadło kilku strażników.
Naczelnik kazał im szukać dziecka narodzonego w nocy. Kobieta runęła na pościel, lecz ją przemocą w kilku zwlekli i odrzucili precz — stary Józefat podpęłznął i położył się krzyżem tuż koło tapczanu, który żołnierze, aż do desek przetrząsnęli, szukali wszędzie... napróżno. Naczelnik pienił się ze złości.
— Kuda ty skryła rebionka?... wrzasnął, przyskakując w pasji do Marjanny.
Kobieta spojrzała na niego ponuro, usta jej zwarły się z mocną stanowczością, poczem spuściła powieki i rzekła głucho.
— Dziecko umarło.
?..
— Nu — tak pokaży miertwiecal Naczelnik stanął w pozie wyzywającej, szyderczy, straszny. — Nu, babo, pokaży, żywo, my jego pohoronim.
Kobieta milczała. Oczy miała wbite w ziemię, okropną bladość na twarzy.
Rysy jej ściągał bezmierny ból, strach, rozpacz, niepokój osiadł na ustach, nogi pod nią drżały, słaba była bardzo, bezsilna, nie władna sobą, lecz zatrzęsła się cała, gdy naczelnik ryknął z gniewem, by natychmiast oddała mu dziecko żywe czy martwe.Rozwścieczony moskal tupał nogami, groził pięścią, wreszcie uderzył Marjannę w piersi. Kobieta zajęczała, cofnęła się z rozłożonemi rękoma i runęła na wznak stuknąwszy głową o kant skrzynki drewnianej.
Zemdlała.
Józefat dźwignął się z ziemi, stanął drżący i wzniósłszy ramiona w górę, jak suche, bezpióre