Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chcesz ty mnie widać, nie miłujesz wcale, nic ci miłym nie jestem.
Teresi łzy w oczach błysnęły.
— Ej Romanek, Romanek, czy ty tak jak dzieciak nic nie rozumiesz, że mi serce krwawisz. A toż jedyny ratunek dla nas jak powiemy, że ty mnie nie chcesz, a ja ciebie. Jakby im objawić naszą wolę, to i cóż, powieńczają nas i zatracą na wieki.
— A dzieci wasze prawosławne jużby byli, schyzmatycy, — groźnie zamruczał stary Józefat, który całej rozmowy wysłuchał uważnie.
Roman się rozpogodził.
— To ty, Tereska, chcesz mnie po dawnemu? — zawołał radośnie i wyciągnął ramiona do dziewczyny.
Zarumieniona przygarnęła się do niego i jęła szeptać miłośnie.
— Z tobą chcę iść na dolę i na niedolę, z tobą po wiek cały żyć chcę, tylko nie w prawosławnej cerkwi tobie przysięgać. Tam nie pójdę!
Starzec wyciągnął nad nimi suche, żylaste ręce i żegnając ich mruczał wzruszony:
— Siejba była w płakaniu, a żniwo w weselu oglądać będziecie. Amen.

...........................

Wicher jesienny wył na dworze, i trząsł chałupą z taką siłą, że zdawało się, iż rozniesie ją na szczątki.Trzeszczały krokwie dachu, dygotały ściany, zimno przenikliwe było w izbie starego Józefata, gdy zaraz po północy zakwilił w niej cichy płacz niemowlęcy.Zaledwo wykąpano i spowito chłopczynę, gdy pradziad ochrzcił go z wody, nadając mu imię zesłanego ojca — Jana. Wszyscy w izbie zachowali się tak, jakby chcąc ukryć zbrodnię. Gdy dziecko zaczynało kwilić, natychmiast Roman i Teresa udawali silny kaszel, chodzili, stukali statkami, a Józefat