Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ostatni raz, choćby mię potem zabili, ucieknę.
Obiecywał sobie nic nie mówić nikomu, gzie był, nie zdradzić towarzyszy, to i zemsty ich nie ściągnie na swoją głowę.
Przypomniał sobie, że jednak do chaty, do rodzinnej wsi powracać nie może.Poznałby go pachciarz dworski i oddał do policji, bo on z towarzyszami na niego napadał.
Felek zatrząsł się. Zawsze ogarniał go strach, żeby nie być złapanym. Bał się zesłania na Syberję, a najgorzej powieszenia. Żałował życia i chciał porządnie żyć.
— Ucieknę gdzie do fabryki, będę pracował, a potem napiszę do ojców, i jak mi pozwolą, to przyjadę im nogi ucałować — myślał Felek.
Tak go to ożywiło, że zapomniał, gdzie jest.Ręką przetarł czoło mokre od potu i zawołał głośno z radością.
— O Boże! Boże! ratuj... żeby to już prędzej!...
— Czyś ty się wściekł? — zawołał Cygan — czego tu krzyczysz?
— Widzisz go „dzieciątko“, Boga woła do pomocy, niańki mu potrzeba — dodał Makar gniewnym głosem.
— Psiakrew! Kulą mu zapchać gardło, będzie milczał — krzyknął Bąk.
A dowódca — Silny — zaciskał tylko rewolwer w garści, i strasznemi oczyma patrząc na Felka, syczał przez zęby jak wąż:
— Milcz... milcz... psia wiaro!...
Na szosie zadudniało, daleko, jakby przytłumiony grzmot. Bandyci zerwali się na równe nogi Felek zzieleniał, ale razem z nimi gwałtownie powstał z ziemi. Puszczyk wołał przeraźliwie.
Pójdź., pójdź... kuwit!... kuwit!...