Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ubierano wystawy okien. Rozpoczynał się zwykły ruch dzienny.
Oni stali, czekając.
Nadeszła chwila, że,,ogonek“ wolno posunął się naprzód, ludzie stojący na samym jego końcu nabrali otuchy. Źródło żywnościowe otwarto.
Obok szeregu ludzi bogaty sklep spożywczy. — Wystawa wspaniała strojna w bażanty, obwieszona wykwintną zwierzyną, pełna frykasów. — I tu zaczął się także ożywiony ruch. Wchodzili doń i wychodzili zamożni klijenci, dźwigając z zadowoleniem mniejsze lub większe paczki, kupione na wagę złota.
Paru żebraków, nędzarzy podsunęło się bliżej by korzystać z hojności tych, których stać na zbytki.
Zamyślony wędrowiec patrzał na łachmany biedaków, na ich zczerniałe twarze, na głód wyzierający z ich oczu, zapadłych i bez barwy.
Bardzo rzadkie padały fenigi do ich rąk sinych, trzęsących się z głodu; rzadkie i niechętnie rzucane.
Wyszła ze sklepu dama strojna w lutry i sobole, z twarzą jasną, wesołą, z wyrazem sytości i zamiłowania do gastronomicznych rozkoszy. Za nią szedł posłaniec obładowany zwierzyną i górą paczek.
Pochyliły się do kolan sytej damy odkryte głowy starców, nędzarka z kwilącem niemowlęciem na ręku wyciągnęła do niej chudą swą dłoń, z rozdzierającem błaganiem w oczach.
Dama w lutrach spojrzała gniewnie, niecierpliwie otworzyła worek i jęła w nim gorączkowo szukać drobnych. Wpadł jej pod palce papierek dziesięciomarkowy... chwila namysłu — i schowała go głębiej, — ruchy już gorączkowe, złe, — znowu pa-