Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pasem. Twarz miał szlachetną o wybitnych rysach i długie jasne włosy. W oczach mężnego krakusa świeciły blaski wzruszenia.Dziękować za szarżę nie umiał słowami, lecz cała jego postać wyrażała wszystko, co czuł, jego wdzięczność i miłość.
Kościuszko wydobył szablę i bardzo uroczyście, sam pełen zapału, uderzył płazem po ramieniu Bartosza.
— Uciszyć się, uciszyć! — wołali oficerowie z generałem Zajączkiem na czele, przeczuwając ważność chwili.
Kościuszko rzekł głosem pełnym uczucia, płynącym z serca:
— Bracie, za twoje męstwo, jakieś wykazał, za miłość dla Ojczyzny, — mianuję cię chorążym i pasuję na rycerza, nadając ci szlachectwo. Przezwisko twe wieśniacze zmieniam na szlacheckie Wojciecha Głowackiego. Nobilitację moją potwierdzić ma wojsko i wszystkie stany.
Zdumienie, wzruszenie zatamowało na razie głos tłumom, poczem zagrzmiał zgodny okrzyk wszystkich oddziałów:
— Potwierdzamy! Potwierdzamy! Niech żyje chorąży Wojciech Bartosz Głowacki.
— Wiwat naród! Wiwat wolność i braterstwo! — zawołał Kościuszko.
— Niech żyje Naczelnik, zwycięzca!
— Niech żyje dobrodziej nasz, ojciec i opiekun! — wołały donośnie podniecone szeregi nowego regimentu Krakowskiego. Wojciech Głowacki runął do nóg wodza, przywarł ustami do jego stóp.
Kościuszko nagle zerwał białą sukmanę ze stojącego obok krakusa, narzucił ją na swój mundur generalski, z entuzjazmen, ze świętym ogniem w duszy.