Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naprzód, chłopcy! Naprzód! Wiara! Bóg z nami! W nich!!...
Odpowiedziały mu ryki z szeregów.
— Na harmaty! Bierzta ich!!
— Na harmaty!!
— Wojtek! Bartek! a żywo!
— Zbierajta siły chłopcy!
— Naczelnik każe! Hej!!!
— A dalej w nich! A dalej!
— Strzelajta! Strzelajta! Wnet was uciszyma.
— Bartos pierwszy! Widzita go!
— Widzita Głowac! To ci chłop morowy!
Już blisko! już dopadają. Powietrze świszczę od ich impetu. Gromy idą po ziemi.
Baterja rosyjska zdziwiona niesłychaną szarżą szczególnego jakiegoś wojska, lekceważyła z początku atak. Puszkarze zdwoili ogień, lecz kule już przenosiły atakujących. Gdy milicja krakowska spłynęła z pagórka, niby morze lodowych brył straszliwym prądem niesionych, Tormasow zrozumiał grozę położenia. Ujrzał Kościuszkę, poznał go, lecz nie było już czasu na odwrócenie groźnego niebezpieczeństwa. Zagłada szła.
Zanim puszkarze mogli się uformować, zanim korpusy zdążyły stanąć w bojowym szyku, już Kosynierzy zwalili się na nich gradową, huczącą chmurą i wszystko pokryli sobą. Wojciech Bartosz Głowacz jak pędził pierwszy, tak i dopadł pierwszy do dyszącego po wystrzale pierwszego działa. Zerwał krakuskę z głowy i zapchał nią zapał armaty z okrzykiem zażartym:
— A warknij że ino teraz!
I rzucił się z lwią siłą na puszkarzy.
Szczęk żelaza, kos, piekielna kotłowanina ciał, przekleństwa, wycia, panika bezprzykładna wśród nieprzyjaciół, wir, szarpanina, odmęt śmierci!!...