Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był znowu podniecony, wzniósł oczy w niebo, zwrócił rumaka na miejscu, dał mu ostrogą i pocwałował rysio przez całą szerokość pagórka — do swych rekrutów, Kosynierów.
Spadł na nich, jak orzeł skalny i krzyknął na całe szeregi...
— Za mną!!
Ruszyli, aż ziemia jęknęła od łomotu nóg.
Kościuszko podprowadził kolumnę kilkadziesiąt kroków na szczyt pagórka i w ogniach cały wskazał szablą na huczącą w dali na dziemierzyckich polach baterję.
— Hej, chłopcy! Wziąć mi te armaty!
— Bóg i Ojczyzna! Naprzód wiara!!
Jakby kto rzucił garść iskier na stos siarki i prochu.
Wrzask nieludzki wybuchnął w szeregach Krakusów, wrzask tak żywiołowo potężny, że zgłuszył huk armat.
Naczelnik im każe! Naczelnik sam ich prowadzi!
Kolumny runęły naprzód z rozmachem olbrzymim; jak skała, waląca się z wierzchołka góry, która pędząc naoślep, tratuje wszystko przed sobą i miażdży, tak oni szarżowali na baterję rosyjską z łoskotem, rumotem, z przeraźliwą wrzawą okrzyków, z dżwiękliwym chrzęstem kos! — Aż zadudniło w powietrzu! Puścili się biegiem z miejsca, lecz pęd ich wzmagał się, jak rośnie wicher zaciętej burzy, — toczył się z tytaniczną siłą, niepowstrzymanym już rozpędem szału.
Darli się przed siebie rozhukaną nawałą wściekłej masy ludu, którą nie tylko niesie zawziętość bojowa, lecz i zapał przemożny i jakieś szczęście, rozpierające piersi, jakaś przeogromna radość w sercach.