Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiwat Naczelnik! Zbawca Polski!
Grzmiały okrzyki, podobne do ryku rozpętanej nawałnicy. Lecz wszystko zgłuszył huragan chłopskiego entuzjazmu. Niby morze wzburzone, pędzące na rozgromienie skał, tak ruszyła do Naczelnika potężna fala białych kapot krakowskich, powiewających nad głowami pawich piór.
Nieśli się dziarsko, a gwałtownie do Niego, pchali się uporem, bo mieli prawo. Tak, oni mieli prawo do swego Naczelnika! Czuli je w swych duszach. On sam prawo to zaszczepił w ich sercach, więc biegli go Niego śmiało, ofiarnie, z zaufaniem i zapałem swych krewkich temperamentów. Fantazja ich unosiła i miłość bujna dla tego, który ich kochał.
Roztrącili wszystkich. Dopadli, otoczyli Go ze wszech stron rozkwitłym łanem.
Tysiące głów chyliło się przed Nim, tysiące ramion wyciągało się do Niego, tysiące głośno wołało z nabrzmiałych uczuciem piersi.
Prowadź nas, Naczelniku, Ojcze! My z tobą wszędzie! W ogień za Tobą! Wodzu nasz najmilszy!
Kościuszko widział rozpalone twarze, oczy zalane łzami, widział ich wiarę w siebie i uczucie.Zrozumiał, że ten lud jest jego, że on włada sercami tych mas. I oto pierwszy raz w życiu człowiek ten ze stali i złota ukuty, poczuł się potężnym.Pierwszy raz w życiu duch jego wielki, lecz skromny, uczuł skrzydła orle u ramion rozwiane szeroko, do lotu gotowe, — pierwszy raz w życiu ten człowiek o mężnem, a gołębiem w uczuciach sercu, o niepospolitej, a tkliwej duszy, poczuł się szczęśliwym.
Oczy jego nabrały się łzami wdzięczności.