Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko dążyło w jedną stronę, pod stary ratusz, gdzie formował się w rozwarte szeregi pieszy bataljon regimentu generała Wodzickiego w pełnej paradzie.
Gdy słońce stanęło nad Wawelską górą, ujrzało Kraków już malowanym.
Zagrały kolorami w blaskach jego złotych ognisk świąteczne gromady, płynące niby sieć strumieni do jednej rzeki.
Uśmiechnęły się do słońca mury stolicy, nową zamykające w sobie uroczystość.
A krzyże na szczytach świątyń zaiskrzyły się jak brylantowe solitery, błogosławiąc powstały dzień i lud orężny, lud zbożny; umiejący go uczcić.
Słońce szło dalej, szukało bohatera dnia.
Przez witraże kościoła O. O. Kapucynów wniknęło do wnętrza i rozpłonieniło się.
Przed ołtarzem klęczał ten, na którego oczekiwały tłumy pod ratuszem, na którego patrzała cała Polska!
Ojciec kapucyn święcił jego szablę, modląc się nad pochyloną w skupieniu głową wodza.
Idź synu, zwyciężaj, oddaj Polskę jej dzieciom...
A w głębi nawy stał wyprostowany stary flisak Grzywa. Siwe włosy spadały mu na kołnierz świątecznej sukmany, w prostaczych chłopskich rysach miał niezłomną energję, w oczach zapał, dumę i szczęście, że patrzy na Naczelnika, że go dobrze przeprowadził po przez pikiety cudzych straży i oddaje ocalonego Narodowi. W sercu tego chłopa była głęboka wiara, że Naczelnik, to odnowiciel Polski, że On Ją wskrzesi! Instynktem prostym czuł, że ten skromny, a niezrozumiałym dla włościanina czarem otoczony wódz, jest przyjacielem i reformatorem chłopskiej doli.