Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ gdybym ja osobiście miał codzienne wymagania inne, niż mam, takie właśnie jak Wroński, to wszystko by tak samo szło.
Maryś spojrzał ze zdziwieniem.
Czy on istotnie taki naiwny, czy kocha się w tym Wrońskim — pomyślał.
— Więc pan ma Wodzewo dla siebie, czy dla Wrońskiego? — spytał głośno.
— Nie rozumiem.
— Bo pan tak oryginalnie dowodzi, że trudno zrozumieć. Wroński robi nadużycia nie tylko, zresztą w gastronomicznym dziale. Niech pan sprawdzi książki. Radzę panu.
— Ja nie prowadzę żadnych rubryk.
— Może i Wroński ich nie prowadzi, to bardzo wygodne, ale dla niego.
Denhoff zachmurzył się. Widocznem było, że rozmowa ta robi mu dużą przykrość. Zauważył to Turski i rzekł, powstając.
— Przepraszam, wchodzę w nie swoje sprawy, robię to przez życzliwość dla pana, widzę bowiem i ja i wszyscy, że pana tu okradają bez miłosierdzia i, że Wodzewo nawet oparte na pańskich kapitałach długo takich ciężarów nie wytrzyma. Jeśli zrobiłem panu przykrość, jeszcze raz przepraszam.
Ryszard zapewniał Marysia, że co do Wrońskiego mylą się wszyscy, gdyż on jest wielkim panem z wymagań, ale jest przytem wybornym ekonomistą, świetnym praktykiem i teoretykiem, że jest niesłychanie subtelny, uczciwy itd.
Turski słuchał i sam sobie nie dowierzał, że dobrze słyszy. Denhoff, broniąc Wrońskiego, zapalał się. Maryś milczał już, tylko kręcił głową.
W godzinę potem obaj panowie jechali do Worczyna. W lesie zdziwił ich głośny huczący tętent konia jakby wprost na nich biegnącego. Nie widzieli go jeszcze, ale kopyta grzmiały, aż ziemia jęczała, szalony bieg zbliżał się jak huragan.
— Kto może tak jechać i czego tak pędzi? — mówił zaciekawiony Denhoff.
Maryś kazał stangretowi zjechać, na bok, ponieważ leśna dróżka była wąska i trudno możnaby się na niej minąć. Tętent wzrastał.
— Ależ pędzi! Stado rozbieganych łosi mniejszyby robiło hałas. To niezwyczajny bieg! — krzyknął Denhoff. Stanął w wolancie wyciągając szyję ciekawie.
— Tabun koni wali, czy co?! — zgadywał Turski.
— Może to wielmożny panie...
Ale zanim stangret skończył, na zakręcie drogi ukazał się w gwałtownym galopie, ogromny biały koń unoszący amazonkę. Rumak miał rozwianą grzywę, takiż ogon suty, kla-