Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Impossible!
— Kto to być może? — zadrżał.
Ujrzał tuż obok barczystą postać nieznajomego mężczyzny, z brzydką wygoloną, twarzą i obwisłą dolną wargą.
Przejął go instynktowny wstręt.
— Poszyngier!
Baron rozpychał ludzi i mruczał coś tłustym językiem, torował drogę komuś, kogo Maryś przeczuł, lecz bał się prawdy. Przeszła koło niego pani Korzycka.
— Niema jej...
Wionął lekki zapach perfum „Ideal“, koło Turskiego stanęła Maryla. Białe futra jej kołpaczka i kołnierza błysnęły mu w oczach. Spotkały się ich spojrzenia i wnet rozbiegły spłoszone. Panna Korzycka nie postąpiła naprzód ani kroku; blada z gorącemi łunami w oczach, z krwawą purpurą na twarzy miała w sobie niezłomność i wolę stanowczą. Maryś zobaczył jeszcze cieńką. postać Skórskiego, szedł do ławek.
— Marylo, idź za Arturem — rzekł za nią Mieczysław Korzycki.
— Ja... tu zostanę.
Miecio zdumiał, lecz ukłoniwszy się Marjanowi bez słowa, poszedł do Denhoffa i Rymszy. Wciąż falujący tłum przysunął Marylę do Turskiego, oparła się mocno całem ramieniem o pierś młodzieńca. Widział jej profil, śliczną linję nosa i śmiałe, piękne oko z bujną, czarną rzęsą. Z pod białego kołpaka wymykały się ciemne włosy; wychylony z szalowego kołnierza pełny, młody kark opinał biały tiul ze złotą tasiemką obszycia. Ciepło biło od niej i zapach. Tonęło się w ponętach tej panny, które uderzały do głowy mocnym prądem. Stała przy Marysiu świadomie, pewna swego uroku i sama pod jego urokiem, jakby dziwną siłą przykuta do tego miejsca, nawet z sobą nie walczyła by odejść.
Podszedł zdziwiony Poszyngier.
Przejście swobodne, proszę panią do ławki — rzekł dość surowym tonem.
— Zostanę tu.
— Ależ co znowu? W tym tłoku? Quelle idée! Nigdy na to nie pozwolę.
Korzycka ściągnęła gniewnie brwi.
— Proszę mi nie przeszkadzać i iść tam, do mamy, ja tu pozostanę. Proszę!
Baron wytrzeszczył duże wypukłe oczy, z wyrazem bezmiernego zdumienia, grube wargi zadrgały gniewem. Ale odrazu ułożył twarz odpowiednio i rzekł po francusku, z fałszywie uprzejmym uśmiechem:
— Dziwny kaprys! zatem moje miejsce przy pani.