Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by, ukazując się w czerwieni ognia i znikając w mroku nocy, pociągnąć go siłą czarodziejską w przepastne głębie.
Po przejażdżce po jeziorze goście zaczęli oglądać kamienne trytony, zdobiące brzegi jeziora.
Cesarzowa nie poszła z całą grupą osób, lecz wydawszy jakieś zlecenie paziom, zatrzymała się sama nad brzegiem, patrząc na jezioro i na tonące w wodzie z sykiem ogniste żmije fajerwerków.
Sweno z pod skalnej groty chłonął ją wzrokiem. Zaległa cisza nerwowa jakaś i drażniąca, jaka bywa niekiedy podczas illuminacji, tchnęło wszystko dokoła podnieceniem namiętnego niepokoju. Z daleka dochodził przytłumiony gwar głosów ludzkich, syk i lekki trzask sztucznych ogni wzmacniał wrażenie czegoś niepojętego, czegoś nieoczekiwanego co nadejść musi.
I oto w tę ciszę tęskną a jednocześnie pełną drżenia zda się całej przyrody, wpadł straszliwym zgrzytem ostry krzyk łabędzi. Rozległ się nagle, z małego zagłębienia zatoki jeziora, ukrytej w gęstwinie róż, gdzie łabędzie miały swoje wykwintne budki. Gizella zbudzona z zadumy okrutnym wrzaskiem ptaków, pobiegła szybko w tę stronę. Ujrzała widok okropny. Jedna budka płonęła, zapalona widocznie od iskry fajerwerku, a z wewnątrz wypadały obłąkane strachem, rozwiane całą szerokością skrzydeł, łabędzie, czarne jak noc, ulubione przez Gizellę.
Wyciągnięte szyje ptaków, rozwarte dzioby, ich krzyk, spłoszył całe stado, zgrupowane tam gęsto i już przerażone illuminacją i purpurą wody. Gizella dostrzegła jednego łabędzia zawieszonego na wąskiej kładce nad wodą, którędy był przystęp do budek. Ptak uczepiony bezradnie walił skrzydłami rozpaczliwie i był tak blisko płomieni, że lada moment mógł się zapalić. Bez chwili namysłu cesarzowa wskoczyła na kładkę, zręcznie podbiegła do łabędzia, porwała go oburącz, wyzwalając od ognia. Ciężki ptak szarpał się, Gizella cisnęła go na wodę daleko i,. okrzyk przestrachu skonał na jej ustach, gdyż w tej samej sekundzie, błyskawicznej, Sweno, jak zjawisko w blaskach i dymie pożaru uniósł ją w ramionach na brzeg, w burzy czarnych skrzydeł łabędzich, łopocących w panice najwyższej. Osłoniły ich róże gajem kwiecia, łabędzie skwirem żałosnym otoczyły ich dokoła. Stali tuż przy sobie. Oczy Gizelli spoczęły w drapieżnych oczach Swena i on ujrzał w tych fijoletach aksamitnych a głębokich jak urt jeziora płomień nieznany mu dotąd.
Nie panował już nad sobą. Wyciągnął do niej ramiona ruchem żywiołowym i... ona bez wahania oddała mu obie