Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rogerze mój, płonie w tobie ogień Wittelsgethów, z których żaden nie był szczęśliwym... Bohater rekwedzki również płonął ogniem świętym i kochał ideały nadludzkie i był również nieszczęsnym wybrańcem fatum... Pragnę dla ciebie, Rogo, innego losu, innego szczęścia...
— Jeśli miałoby to być przyziemne szare, pospolite szczęście istnienia bez skrzydeł i lotu i przestworza o niezmierzonych zakresach, nie chcę takiego życia! — zawołał książę Roger, powstając z kolan. W oczach jego był żar, całą postać ożywiał płomień wewnętrznego buntu, żądza walki i porywów szczytnych.
Gizella podniosła głowę na syna, patrząc na niego jakimś wzrokiem zagadkowym, nieznanym dotąd Rogerowi i jakby uniesiona innemi myślami, zaczęła powtarzać bladym, chorobliwym głosem:
— Tak, tak... byle nie w prochu przyziemnym... Byle nie w prochu przyziemnym...
Roger chwycił ją za rękę przestraszony.
— Co mówisz, matko?...
Odwróciła od niego głowę i rzekła gorączkowo:
— Nic nie mówię, nic... Zostaw mnie samą, chcę zostać sama...
— Ale tobie coś jest?
— Zostaw mnie samą! — powtórzyła dobitnie.
Roger odszedł urażony, lecz pełen niepokoju, Gizella patrzała za nim marszcząc brwi, skupiając myśli. W mózgu jej powstawał szczególny zamęt, odczuwała w sobie jakiś tuman, jak upalne samum, pochłaniał on ją całą i unosił gdzieś w przestrzeń.
W kilka chwil potem, dosiadłszy ulubionego Salaheddyna, pojechała w góry samotnie. Książę Roger wyśledził ją i pośpieszył jej śladem z masztalarzem, w straszliwej obawie o nią, lecz nie mógł już dogonić jej, gdyż zagłębiwszy się w labiryncie górskich przesmyków, zniknęła mu z oczu.
Gizella gnała po swojemu bez względu na przeszkody i bezpieczeństwo własne. Gnała przez zbocza i przełęcze w pędzie bezpamiętnym śmigała poprzez parowy i rozpadliny z oczyma wbitemi w przepaście, z radosnym jakimś szałem w duszy.
Dopadła tak do niezmiernie głębokiego parowu o kilkopiętrowej wysokości ścianach, które miejscami tworzyły otchłań. Na dnie płynął wartki strumień górski, bulgocząc zgiełkliwie po kamieniach. Z obu stron parowu na wyżynach jego ścian czernił się i huczał gęsty las iglasty, puszcza zwarta, jak opoka. Gizella zwolniła biegu, jadąc brzegiem tej ściany zapatrzona w otchłań. Oczy jej zaświeciły nie-