Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nerwów. Pożądała ciągłgo ruchu i ciągłych widoków szerokiej przestrzeni. Sprowadzone do Asskaud wierzchowce królowej, były w nieustannym rozjeździe. Hrabina Inara cierpiąca często, nie mogła towarzyszyć Gizelli. Baron Topcza, doktór Chryzjos i wielki koniuszy hrabia Hunzagi rzadko kiedy byli zapraszani przez Gizellę na jej konne spacery. Przechadzać się w parku lubiła z księżniczką Miurle, lecz na konnych wycieczkach wolała być samą wśród poszarpanej oceanem i piasczystej równiny nadbrzeżnej, zapatrzona w bezkres wód. Niekiedy ktoś z jej otoczenia czuwał zdaleka niewidocznie nad śmiałą amazonką, lecz tak, by nigdy tego nie spostrzegła. Pędziła wówczas niekrępowana niczem i przez nikogo na swym ognistym ulubionym rumaku Salah-eddynie, jakby stworzonym do przepędów takich z wichrem.
Raz jadąc wolno po usianym głazami brzegu, wpatrzyła się w zamyśleniu w złotą kulę słońca, tonącą w oceanie na skraju horyzontu. Zachodząc, słońce rzucało na ocean wielkie sino-fioletowe plamy, te zaś spływały w głębiny wód, jak umarłe, zagasłe planety, by znowu ukazać się na falach i rozchodzić się w dal nieskończoną. Gizella wyobraziła sobie, że jak to słońce, tak i serce ludzkie zapada się w odmęt beznadziejnej tęsknoty a wraz z niem toną i wypływają, jak te piętna sino-fioletowe, ludzkie cierpienia i smutki. Wtem, jakby na dany znak, oderwała oczy od tych misterjów zachodu i szybko zwróciła głowę w przeciwną stronę z silnym niepokojem, który odezwał się w niej nagle. Okrzyk zdumienia zamarł na jej ustach. Naprzeciw niej stał Sweno Wenuczy na potężnym koniu. Widziała go i nie wierzyła własnym oczom. W blaskach zachodu na tle piasków nadbrzeżnych uwypuklał się wyraźnie na swym czarnym wierzchowcu, ziejącym z nozdrzy żarem, i wyglądał jak wtedy, gdy wypadającego z dąbrowy na łąkę pod Awra Rawady ujrzała niespodziewanie i złożyła pęk kwiatów polnych na siodle. Stał teraz i patrzał na nią głębią swych stalowych urocznych źrenic, jakby z pod chmury patrzących, brwi miał skupione bólem i walką, usta zaciśnięte, w całej postaci skamieniałość straceńca.
— Sweno! — krzyknęła szarpnąwszy konia ku niemu.
Salah-eddyn skoczył naprzód, Sweno również przybliżył się.
— Sweno! Sweno! — wołała gorączkowo, prąc konia w jego stronę. Ale Salah-eddyn stanął raptem jak wryty, rozwiał nozdrza, nastawił uczy i — zachrapał przeraźliwie, cofając się w tył w połochu.
Gizella gwałtownie targnęła koniem, nie spuszczając z oczów Swena, w spojrzeniu jej była groza i rozpacz, że