Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ, cesarzu — zawołała księżniczka roześmiana, — światy tajemnicze, baśniowe, gdzie wszystko tchnie pięknem i dobrem, gdzie serce i duch mają powszechną świątynię, a ludzie są jak te kwiaty, rozkochane w słońcu... Ojcuś mój lepiej zna tę krainę zazięmską, ale i mnie obcą ona nie jest, gdyż śnię o niej ciągle.
— A czy nie sądzisz, księżniczko, że światy te istnieją niekiedy realnie na ziemi?
— Doskonale się rozumiemy! — zawołała Gizella z wielkiem ożywieniem — światy, o których mówię, nie są wyłącznie nadziemskie, możliwe są one i na ziemi, gdy króluje wśród nas pogoda radosna. Zawsze byłam tego zdania, coprawda przejęłam je od swego dobrego profesora Homwerina, ale ojcuś twierdzi, że doświadczenie życiowe, znajomość świata i panujących na nim stosunków uczą czego innego. Gdyby tak było...
— Zdanie twojego ojca, księżniczko i słowa profesora Homwerina stanowią całość nierozłączną.
— Prawda?
— Tak, księżniczko. Bo gdy doświadczenie życiowe napełnia usta piołunem, to dusza z tem większem pragnieniem poszukuje świata innego i znajduje go czy w sobie samej, czy w poezji, czy w muzyce, czy w badaniu piękna lub praw odwiecznych, rządzących w kosmosie. Ludzie jednak, którzy znaleźli miłość, są tak szczęśliwi, że nie będą już poszukiwali innej krainy, bo znaleźli ją, najczarowniejszą w każdem spojrzeniu na świat, w każdej myśli, w każdem drgnieniu serca.
— Ach, jak to dobrze, że oboje wierzymy w możliwość światów bajkowych na ziemi! — zakrzyknęła Gizella, patrząc pełnemi zaufania oczami na cesarza.
— Musimy wierzyć, księżniczko biała, skoro anioł mistyczny miłości zaręczył nas tu, na ziemi. Baśń nasza wzięła swój początek na łuku białych schodów, wśród róż szkarłatnych, gdy ani ja tobie znany, ani ty mnie, spojrzeliśmy na siebie poraz pierwszy. Dla mnie już teraz Arwja, Passetoff, ten poranek słoneczny, twoje słowa powitalne: „Niech cię Bóg błogosławi, cesarzu“, pozostaną, zawsze snem fantastycznym, a ty, zjawiona mi wówczas, wieszczkę cudowną mego życia.
Gizella podała mu ze szczerem wzruszeniem obie rączki.
— Tak, jedyna moja! — zawołał, całując jej różowe dłonie. — Za dwa miesiące będziemy już razem, w Sustji, poświęceni wyłącznie sobie. Ach, jak ten czas, to oczekiwań dłuży mi się nieznośnie. Przytem nudzę się, jak nigdy w Idaniu, w Szejrunie, wszędzie. Względnie naj-