Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że groźba śmierci oddala się od chłopca. Gdy wreszcie okręt, minąwszy brzegi kontynentu, wpłynął na morze Śródziemne, cesarzowa odetchnęła pełną piersią i wzniosła dziękczynne oczy do nieba. Rozkazała kapitanowi zawinąć do brzegów Afryki. Tam w białym pałacyku wśród palm i mnóstwa drzew egzotycznych zaczęła marzyć o przedostaniu się w głąb pustyni w najdziksze jej okolice. Cesarzowa odbywała sama wycieczki na ognistym arabie, nazywano ją wśród ludu — białą błyskawicą. — W wioskach zamieszkanych przez ubogą ludność witano ją serdecznie, uśmiechano się do niej manifestując wrzaskliwie swe ukontentowanie. Często wyjeżdżała z pałacu z całym dworem na wielbłądach, ze służbą złożoną z Arabów, w narodowych białych burnusach i zawojach na głowie. Noce księżycowe wśród piasków białych z fantastycznemi cieniami idących, flegmatycznie wielbłądów, sylwetki palm tajemnicze i piękne zachwycały Gizellę, pobudzając jej wyobraźnię do coraz nowych pragnień.
Wkrótce znajomość języka arabskiego, wielka dobroczynność cesarzowej i jej serce odczuwające niedolę biednych Arabów, pozyskało ich dla niej całkowicie. Z niebywałem u nich zaufaniem, wschodni ci ludzie garnęli się do „białej błyskawicy“ — zwierzając jej swe żale i nędzę życia. Doszło wreszcie do tego, że w sprawach spornych krajowcy przychodzili do pałacu cesarzowej, prosząc ją o radę i wyrok. Interwencja białej pani nigdy nie bywała w takich razach źle przyjęta lub odrzucona. Nimb i urok prawdziwy otaczał Gizellę wśród Arabów i czynił ich posłusznemi jej słowu i woli.
Wyjeżdżała również często łodzią na pełne morze, w towarzystwie hrabiny Dalney i profesora Homwerina, najczęściej jednak lubiła płynąć samotnie.
Któregoś dnia, korzystając z łagodnej pogody i panującego na morzu spokoju, odbiła daleko od brzegów zapatrzona w horyzonty niebios zetknięte z bezmiarem wód. Zapanowała w niej harmonja przedziwnej ciszy, zatraciła świadomość własnej istności i zdawało jej się, że rozprysnęła się w miljonach drobniutkich cząstek, które lśnią, igrając na wodzie, a które są niezliczonymi blaskami słońca.
Nagle ze stanu takiej kontemplacji obudził ją pobliski śpiew. Sunęła ku niej mała feluka z białym żaglem, błyszczącym w słońcu, jak skrzydło mewy. Wiosłował Achmed, Gizella poznała go z daleka, żaglem kierował młody, wytworny mężczyzna w stroju żeglarskim.
— Kto to być może? — zapytała, marszcząc brwi. — Ach, byleby nie Ottokar!