Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakie były brzemienne w niedolę.
Woła na ciebie morze: dziewczyno... ocknij się.
Snopy złociste ciska i wskrzesić chce.
Zbudź się, już dość tęsknot, dość goryczy.
Tarłówna patrzała w jego oczy odtwórcze, pragnąc w nich wyczytać swój wyrok.
...Ni tęsknot dość, ni żalu, szumi dla ciebie Hańdziu morze błękitne... kusi do życia... a ja wśród naszych borów śpię... — odpowiedziała duma stepowa w jego źrenicach zbłąkana.
— Jędrusiu!... — jęknęła żałośnie.
Nagłym ruchem postawiła fotografję na miejsce i jak automat jęła wdziewać czarną suknię. Ale słońce zbyt mocno grzało, słodko pieniło się morze, za wiele woni rzeźkiej, za wiele zapachów cudnych płynęło przez okno.
Czarna, choć lekka sukienka, paliła ramiona. A białe były, krągłe i smukłe, skórę miały jakby z kwiatu lilij utworzoną, różem delikatnym prześwitającą. Za ciężka dlań ta czarna szata.
Zbyt smutna.
Anna wkładała ją trochę jak włosiennicę.
... Tak trzeba... trzeba... coś rozkazuje.
Weszła panna Ewelina.
— Nie śpisz Hańdziuś?... Jak dziś pięknie! morze wprost kokietuje. Znowu te czarności?... Czemuż nie kostjum wczorajszy?...
— Za jasny Lińciu.
Stara nauczycielka ucałowała wychowankę serdecznie.
— Włóż Anuś białą suknię, włóż dziecko. To nawet zdrowiej... gdzież ciągle czarne i czarne na taki upał. Już się i tak wszyscy dziwią...
— O, to mnie mało obchodzi! Nie chcę się tu dla nikogo stroić.
Panna Ewelina zmiarkowała, że ta droga chybiona, obrała inną, jeszcze mniej zręczną.
— Myślą niektórzy, że się chcesz w ten sposób wyróżniać... jakby pozować...
— Aj, Lińciu już nie brnij dalej, bo nie umiesz. Powiedz, po prostu, że chcesz, abym się ubrała jasno.
— Dla mnie tego nie zrobisz.
— Tem mniej dla kogoś.
Andzia przy oknie, patrząc na morze, zamyśliła się. A fale grały, grały, improwizując całą harmonją tonów.
— Rzeczywiście dziś jest za gorąco.
Prędko zrzuciła z siebie suknię i włożyła białą, podaną jej skwapliwie przez opiekunkę.
Śnieżna, miękka, gniecona jakaś tkanina opłynęła ramiona i biodra Hańdzi delikatnemi linjami, odsłoniła się dyskretnie