Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tarłówna oblała się rumieńcem purpurowym i usiadła w milczeniu. Olelkowicz, stropiony, omotał lejce o poręcz kozła i skoczył w zaspę. Zniknął w niej na chwilę.
— Jezus, Marja! — krzyknęła Andzia. Lora zawołała, śmiejąc się:
— Wybornie! Znakomita kąpiel po miłosnych zapałach. To pana ochłodzi i wówczas może wyratujemy się z tej toni śniegowej.
Tarłówna spojrzała na nią z wyrzutem:
— Lorka, przestań! takaś nieznośna...
— Dobra siebie! Myślisz, że ja mogę cierpliwie siedzieć i patrzeć na wasze kochanie się oczami? Także szczególny sposób! Ja nie jestem panną Eweliną, żeby być tylko plastrem przyzwoitości, w dodatku przy tak pięknym chłopcu, jak ten Jędrek.
— Lora!
— Czego się srożysz? Żeby choć Daniło był na koźle, wcale ładny kozak.
— Dajże spokój! Co ci w głowie?...
Lorka zaczęła wołać głośno:
— Panie Andrzeju, niech pan tu przyśle Daniła, bo ja się nudzę, a pan niech siada na konia. Daniłku, hody tutki!...
Andzia zeskoczyła raptownie z sanek.
— Co robisz?!...
Lecz Tarłówna, brodząc po kolana w rozkopanym śniegu, szła naprzód do Andrzeja, oburzona i drżąca. Podbiegł żywo do niej.
— Co pani robi! zamoczy pani nogi i zmarznie! Niechże moja... złota pani wróci do sanek, proszę serdecznie — rzekł ciszej.
— Wyjedziemy z tej zaspy?...
— Ależ zaraz, tylko się konie wysapią. Chodźmy, otulę futrem nożyny, bo już pewno skostniały.
— Nie, nie, jeszcze trochę, tak miło tu w tych puchach.
Olelkowicz raptownie chwycił ją w ramiona, uniósł z ziemi jak dziecko, przytulił do piersi i, idąc do sanek, dotknął nieznacznie ustami jej włosów przy skroni.
Cichy szept:
— Kochasz?...
— Tak!
— Ja szaleję!
Poczem zawołał głośno:
— Tak się robi z nieposłusznemi pannami! Ot tak! Na siedzenie! Teraz proszę tupać, żeby otrzepać nogi ze śniegu. Tak, doskonale! (Andzia tupała zawzięcie ze śmiechem). Teraz siadać, okryję nożęta i ani mru-mru! Panno Loro proszę się nie rozkrywać, bo będzie źle!
— Czy i mnie by pan tak poskromił, jak Andzię.