Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale on jakby tego nie zauważył, patrząc na nią szeptał:
— Śliczna! Śliczna...
Wyciągnął do niej ramiona. Andzia nie odczuła w tym ruchu pieszczoty dobrej, przeciwnie raczej, odsunęła się instynktownie zmieszana, z uczuciem gniewu. Twarz jej zapłonęła obrazą, chciała bryznąć słowem ostrem, już, już miała je na wargach, gdy uprzytomniła sobie, że to jest jej ojczym i zacięła usta. Ruchem nagłym pochyliła się nad samotną lilją żółtą nad brzegiem jeziora.
Zrywając kwiat ujrzała opodal w trawie jakiś przedmiot, błyszczący w słońcu. Podbiegła i uniosła z ziemi grzebień damski, półokrągły szeroki, ze złoconą przepaską na wierzchu, usianą błyszczącemi szkiełkami. Zdumienie odmalowało się na jej twarzy.
— Grzebień Lory!
Kościesza ochłonął już ze swej ekstazy. I on się zdziwił.
— A prawda? Czyli, że Lora była tu dziś istotnie! Trzeba uprzedzić panią Malwinę o wycieczkach córki, po bagnach, bo może się to smutno skończyć i na nas spadnie odpowiedzialność. Te moczary już niejednego pochłonęły.
Zbliżał się Grześko. Mruczał coś do siebie jakby niezadowolony.
— Ktoś tu był dzisiaj z psem, bo nory wydrze, Boże horony, ze wszystkiem pokopane. Pan Olelkowicz swojemu wyżłowi nie dozwoliłby na takie pohaństwo.
— Może strzelał.
— Boh je znaje. A toż tu co?...
Grześko przypiął się oczyma do wykrotu w skale, poza plecami Kościeszy, podsunął się pożądliwie i nagle w dłoni wyciągniętej podniósł w górę pyszną, czarno-matową, szmelcowaną strzelbę.
— Ot co jest! — zawołał.
— Kłusownik tu był, ładnie pilnujesz — sarknął Kościesza.
Dziad zaśmiał się figlarnie.
— Oho! panoczku! żeby taką paradną rusznicę miał jucha kłusownik, toby ja jego znał, a z pod ziemi wykopał, a takie śliczności jemu odebrał. Jużby ona moja była, nie czyja. Ale kłusownik takiej sztuki nie zostawi pod kamieniem. To jest rusznica pana z Prokopyszcz, dziś tu widno był znowu, ale dla jakiej przyczyny broń zostawił, na to już ja głupi.
Andzia poczuła, że krew gorąca, wartkiem strumieniem buchnęła jej do serca, policzki zabarwiły się na chwilę purpurowo i wnet znowu zbladły jak opłatek. Kurczowo ścisnęła w dłoni grzebień Lory, w głowie jej szumiało, myśl jaskrawa zawirowała aż z bolesną świadomością.
— Oni tu dziś byli oboje... razem...