Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ojczymek ich za ostro sądzi.
— Bo ja ich lepiej znam niż ty.
Hawryłko niespodziewanie wmieszał się do rozmowy.
— Cei ludi welme pannuńciu lubiut, jako szczo to nasza pani...
— Jedź i uważaj na konie, bo to twoja rzecz, a język trzymaj w mordzie, bo nie z nami tobie gadać. Rozumiesz?!...
Hawryłko jak pod obuchem schylił głowę, ale Andzia spojrzała na Kościeszę z wymówką. Odczuł niesmak w jej spojrzeniu i zaśmiał się krzywo.
— Nie rozzuchwalaj służby, bo zawsze będzie taki rezultat.
— Cóż on złego powiedział, nie pojmuję?...
— Odezwał się niewłaściwie.
Tarłówna sposępniała.
Milcząc dojechali do tartaku. Kościesza z głównym majstrem oprowadzili Andzię po wielkiej budowli, pokazując jej maszyny parowe i piły mechaniczne, rozdzielające wielkie bale na cienkie długie deski.
Zaczęły się popisy; z desek odpiłowywali arkusze drzewa, jak opłatki cieniutkie, długie, przezroczyste wstążki, które dyrektor tartaku kazał pociąć na karty pocztowe i ofiarował ich Andzi kilka tuzinów.
Zainteresowała się tem bardzo. Szczegółowo oglądała warsztaty, rozpytywała o wszystko ciekawie. Tytułowano ją tu jasną dziedziczką, co widocznie gniewało Kościeszę, lecz nie mógł temu zapobiec.
Gdy już zwiedzili wszystko, Kościesza na boku wcisnął w rękę Andzi kilka rubli, mówiąc szeptem:
— Daj to głównemu majstrowi na wódkę dla robotników.
Tarłówna żachnęła się, nie przyjęła pieniędzy.
— Nie chcę im płacić za życzliwość dla siebie.
— Dziecko! Wszak oni tylko na to liczą.
— Więc niech ojczyk da od siebie, ja nie chcę.
Pan Teodor wzruszył ramionami.
— Idealistka z ciebie, moja Aniu, wierzysz w karesy bez interesu.
Zaśmiał się jak puszczyk.
Andzia usłyszała jeszcze kilka słów uprzejmych od dyrektora, gdy zaś już mieli odjeżdżać główny majster rzekł głośno do Kościeszy:
— Ot miło człowiekowi, jak takie oczy popatrzą. Harną mamy dziedziczkę, jasny panie, aż łuna idzie, a jaka dobra i ciekawa. Takaż sama była i jasna pani nieboszczka, dokąd nie szczezła. Żeby choć jaki dobry i bogaty pan zajechał do naszej dziedziczki, a to szkodaby była...