Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem oboje podnieśli głowy, zastanowili się słuchając.
— Co to...? pociąg idzie czy grzmi...? — spytała zdumiona niezwykłym odgłosem, jakby toczących się głucho armat. Stanęli przy balustra dzie balkonu, ona wychyliła się głęboko, lecz dokoła była tylko skała i fale. Huk płynął niewiadomo skąd, dziwny, nieokreślony, ponury.
— Ktoś chyba pod nami gra w jakieś tytaniczne kręgle.. co to jest...? — niepokoiła się.
— To on, Wezuwjusz, daje znać o sobie.
— Co ty mówisz...?
— Patrz!
Wydała okrzyk zdumienia i zachwytu, Z wulkanu buchnął potężny słup iskier, prosty, strzelisty, jak rakieta, w górze rozsypał się niby rozwiązany złocisty snop i siał rzęsistą kaskadę płynącego żaru. Blask pożogi lunął na całą Kampanię, gigantyczna fontanna iskier waliła pod strop nieba, który stał się czarnym, jak zastygła lawa.
Wezuwjusz przemówił.
Zjawisko było tak pyszne i piękne, tak im-