Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęła ona. — Słyszysz, odzywa się gdzieś z za muru mandolina. Jaki czar w tej ciszy. Skąd ten leciuchny refleks morelowy na ścianie?
— To odbija się dym z krateru, obserwuję go właśnie. Spójrz, jak się zaróżowił, jaki pyszny pióropusz, niby z ceglasto złotych paradisów. Mówił mi dziś wioślarz, że wulkan zdradza pewien niepokój. W górze, na jego stokach, gdzie pną się winnice, obserwują krater od paru dni. Niezbyt to bezpieczny sąsiad dla tubylców. Z naszą wycieczką do krateru musimy się wstrzymać.
— Może nastąpi wybuch?
— Chciałbym! Los Pompejańczyków nas nie spotka, za małe są objawy niepokoju tego tyrana, a wrażenie byłoby kolosalne.
— A gdyby się wściekł, jak ongi? Pomyśl, odkopanoby nas z popiołów w tej pozie, jak jesteśmy, ja u ciebie na kolanach, w twoich ramionach. Że zaś nie marudzonoby teraz z odkopaniem Sorrenta, jak z Pompeą, przeto znajomi nasi z kraju, mogliby nas podziwiać w jakiem muzeum. I dopiero skandal! To byłoby dobrze!